Homilia Biskupa Opolskiego
Andrzeja Czai
w czasie Mszy św. inauguracyjnej
Dziecezjalnego Dzieła Modlitwy w intencji Kapłanów
„Oremus”
Opole, 18 października 2015 r.
Umiłowani w Chrystusie Panu, Siostry i Bracia,
przybyli z tak różnych parafii, którzy od wielu miesięcy, wielu lat, ufnie, cierpliwie i wytrwale
modlicie się za kapłanów, w intencji kapłanów,
o nowe powołania i o świętość życia kapłańskiego.
Droga rodzino seminaryjna;
Drodzy Bracia Klerycy, Diakoni,
Drodzy Współbracia Moderatorzy seminaryjni
na czele z Księdzem Rektorem.
Czcigodne Siostry zakonne,
Drodzy Współbracia Kapłani,
Drogi Czcigodny Księże Biskupie Pawle!
Liturgia Słowa Bożego, któreśmy przed chwilą usłyszeli, uświadamia nam bardzo potrzebę modlitwy za kapłanów i o kapłanów. Dowiadujemy się z dzisiejszego słowa - i od proroka Izajasza, i od ewangelisty Łukasza - jak misja, którą zlecił Jezus Apostołom jest trudna, że nie jest łatwa.
Najpierw ze względu na zadania, jakie następcy Apostołów, kapłani, mają podejmować. Bo to przecież ta sama misja, którą Bóg Ojciec obarczył Swego umiłowanego Syna, Mesjasza–Namaszczonego Duchem Świętym. Posłał Go, by głosić Dobrą Nowinę ubogim (por. Iz 61, 1). I to jest zadanie kapłanów. Zadaniem kapłanów jest też opatrywać rany serc złamanych, zapowiadać wyzwolenie jeńcom i więźniom swobodę (por. Iz 61, 1). Chodzi tutaj o nas wszystkich grzeszników. Naszym zadaniem jest obwieszczać rok łaski u Pana (por. Iz 61, 2), czyli czas zbawienia. Pocieszać wszystkich zasmuconych, budzić radość w sercach płaczących na Syjonie i robić wszystko aby wieniec zwycięstwa zdobił tych, którzy u bramy śmierci spotkają Chrystusa Sędziego. To nie jest łatwe; temu wszystkiemu zaradzić, to wszystko podjąć i realizować. Więcej, ta misja nie jest też łatwa dlatego, że to jest misja między wilki;
Idźcie, posyłam was jak owce między wilki (por. Łk 10, 3).
Świat nigdy nie był przychylny Kościołowi; od samego początku. Różne były koleje relacji świata do Kościoła, te koleje życia i funkcjonowania Kościoła w świecie. Także bardzo różne były czasy dla pasterzy Kościoła. „Między wilki”… Trzeba się z tym liczyć. Ale owcom między wilkami nigdy nie jest ławo.
Jest jeszcze kolejna sprawa, która sprawia, że misja, jaką zleca nam Bóg, nie jest łatwa. Także styl tej misji, którą Jezus wyraźnie wskazał. Nie po swojemu i nie - tak bym powiedział – zgodnie z ludzką naturą, jak by człowiek nieraz chciał: aby zwrócić na siebie uwagę, aby siebie dowartościować. Wręcz odwrotnie: z całą skromnością, pokorą, cichością zwiastować pokój – nie ogniem i mieczem – korzystać z gościnności, bez własnego domu, tak jak Syn Człowieczy, który nie miał miejsca, gdzie by mógł głowę złożyć (por. Łk 9, 58). Przecież nasze plebanie to nie są nasze domy. To jest gościnność Wasza w parafiach.
Dalej, ten styl misji, którą przekazał, zaprojektował Jezus, oznacza także ciągłą gotowość, więcej: ciągłe podejmowanie wysiłku uzdrawiania a więc nie kreowania swego, inicjowania ciągle czegoś nowego ale uzdrawiania tego, co jest. Także nie niszczenia kultury, którą się zastaje ale ewangelizowanie tej kultury w danym miejscu.
To wreszcie styl, który domaga się głoszenia wciąż tego samego a więc nie pod publikę, nie dla zadowolenia, nie dla blichtru, dla zyskania poklasku; ciągle tego samego. Nic nowego! Nie jest więc to łatwe. Kapłan, podejmując taki styl, na pewno nie pieści zachcianek ludzkiej natury.
Ta potrzeba modlitwy za kapłanów, dzisiaj wyraża się jeszcze i na innym poziomie. To bardziej ujawnia się w Drugim Liście św. Pawła Apostoła do Tymoteusza. Jest pewien ból w sercu Pawła:
Demas bowiem mnie opuścił, umiłowawszy ten świat (zob. 4, 10).
Ileż nieraz opuszczenia przeżywa serce kapłańskie! Najbardziej bolesne jest to opuszczenie przez najbliższych, którzy byli blisko ale gdy kapłan powiedział coś nie po ich myśli, odeszli. Czasem stali się wręcz bojownikami. Ile też jest opuszczania szeregów kapłańskich przez tych, którzy ślubowali wierność Jezusowi w dniu święceń. „Demas bowiem mnie opuścił, umiłowawszy ten świat”…
Taka skrajna forma opuszczenia wszystkich ostatnio nas dobiegła. Jesteśmy zdumieni tym, co czynił ks. Krzysztof Charamsa. Chwalenie się tym, że się jest gejem. Bez gotowości do nawrócenia. Ba, bez poczucia winy. Obwiniając wszystkich; Kościół cały. Nie do pojęcia! Swoiste misterium iniquitatis – tajemnica nieprawości… To nam dobitnie mówi jak ta modlitwa za kapłanów jest potrzebna.
Co dnia stoimy przy ołtarzu - niejeden zresztą raz, tak blisko Jezusa! Mocą otrzymanego sakramentu święceń, mocą szczególnego daru Ducha Świętego, wypowiadając stosowne słowa ustanowienia i przywołując Bożego Ducha, dokonujemy Przeistoczenia chleba w Ciało Pańskie, wina w Krew. A mimo to, moce ciemności mają przystęp. Jeśli ksiądz się zagubi, jeśli zostawi na co dzień, zwłaszcza modlitwę, jeśli rozluźni więź z Jezusem, może być bezbronny. A licho nie śpi!
Św. Paweł pisząc ten Drugi List, skarży się do Tymoteusza:
W pierwszej mojej obronie nikt przy mnie nie stanął ale mnie wszyscy opuścili (zob. 2 Tm 4, 16).
Ileż tego dzisiaj jest, gdy kapłan doświadcza, że dać życie Jezusowi to nie tylko być do dyspozycji ale to dać swoje życie, swoją osobę nieraz na biczowanie. Trudno jest wytrwać w takich chwilach. Bywa, że bardzo trudno jest dźwignąć krzyż posługi kapłańskiej. Dlatego tak bardzo potrzeba tej Waszej modlitwy!
Ze słów Jezusa wynika także, że potrzeba bardzo modlitwy o kapłanów!
Żniwo wielkie ale robotników mało (zob. Łk 10, 2).
Jakże bardzo dziś, w całym świecie, brakuje tych robotników na niwie Pańskiej. Ale zaczyna rażąco brakować i nam tu, na śląskiej ziemi, tych robotników! Trzeba więc tego wołania w intencji kapłanów i o kapłanów.
I powtarzaliśmy jeszcze słowa w refrenie Psalmu:
Królestwo Pana głoszą Jego święci (zob. Ps 145).
Owszem, łaska Boża jest skuteczna i zawsze owocna ale jak ważna jest siła przekonania, żeby człowieka otworzyć na łaskę Bożą. A tą siłą przekonania Kościoła przez wieki był święty pasterz! Pasterz mocny. Pasterz żyjący na miarę Chrystusa. To jest siła przekonania Kościoła do Chrystusa! Dlatego tak bardzo jest ważna. To może jest ta najmocniejsza racja, dlaczego dziś tak bardzo musimy się modlić w intencji kapłanów.
Siostry i Bracia!
Dziękuję więc Wam, którzyście już podjęli ten trud; tak oddolnie, tak z poczucia serca, widząc co się dzieje, chcąc wesprzeć swoich pasterzy na miejscu. To rzeczywiście wielkie dzieło wsparcia. To radość serca kapłańskiego gdy ma świadomość, że wierni się za niego modlą. To krzepi i umacnia serce kapłańskie. Dziękuję z całego serca! Osobiście dziękuję, dziękują wszyscy Kapłani, Ks. Biskup Paweł, Biskup Rudolf, który nie może z nami, bo dzisiaj już wizytuje. Pozdrawiają nas i to „dziękuję” wyrażają także nasi biskupi emerytowani: Arcybiskup Alfons i Biskup Jan. Wszyscy dziękujemy Wam, Kochani! Za każdą Waszą modlitwę, za pamięć w Waszym pacierzu we wszelkich formach modlitwy za nas i o nas. Wielkie, wielkie to dzieło!
W liście pasterskim, zapowiadającym ten dzień dzisiejszy, pisałem m. in. tak:
Bardzo Waszej modlitwy potrzebujemy, byśmy sprostali zadaniom prowadzenia Was Bożymi drogami, nie po swojemu, ale tak, jak Bóg chce, i byśmy nie byli Wam zgorszeniem, lecz pociągali Was do Boga świadectwem żywej i dojrzałej wiary. Potrzebujemy dlatego wiele modlitwy, ciągle więcej i więcej – każdy z nas i wszyscy bez wyjątku.
Kochani moi, dla dobrego owocowania tej modlitwy – Waszej modlitwy, w naszej diecezji – powołuję dziś do istnienia – już za chwilę dekrety wybrzmią, ustanawiające i dzieło, i moderatora – przy tak licznej Waszej obecności, Diecezjalne Dzieło Modlitwy w intencji Kapłanów.
Zamysł zrodził się, tak, jak już pisałem, w czas Roku Kapłańskiego. Można powiedzieć, że ta dzisiejsza realizacja dzieła jest pokłosiem tego Roku. Dlatego też jestem bardzo wdzięczny papieżowi Benedyktowi za ten Rok; On jeszcze teraz owocuje i ufam, będzie owocował dalej.
Dzień dzisiejszy nie jest przypadkowy. Zależało nam na tym, by to był Dzień Pański. Dzień Pański blisko wspomnienia św. Jana Pawła II, Wielkiego Pasterza, który nie darmo zaskoczył nas dobrem wielkim. A Pan sprawił, – tak to Boska Opatrzność czyni – że ma to miejsce w dniu wspomnienia św. Łukasza Ewangelisty. W dniu wspomnienia tego, który przekazuje nam Ewangelię: Życie, Dzieła, Słowa Najwyższego Arcykapłana Jezusa Chrystusa. A jednocześnie w Dziejach Apostolskich przekazuje nam jakie były początki podjęcia tej misji, jaką zlecił Najwyższy Arcykapłan Jezus Chrystus swoim uczniom. Dzieje Apostolskie to właśnie ta księga o początkach, o tych, którzy podjęli misję i szli na cały świat. Czytamy tam o tym, jak im towarzyszył Boży Duch. Jak w mocy tego Bożego Ducha wielkich rzeczy dokonywali. Ale jak też od samego początku borykali się z tą trudną misją w zwarciu ze światem żydowskim i ze światem pogańskim.
Nie jest to więc przypadkowy dzień. Św. Łukasz Ewangelista, autor Dziejów Apostolskich to ten, któremu zawdzięczamy bardzo konkretne podpowiedzi. Jak na niwie Pańskiej postępować? Co i jak mówić? I jak inteligentnym, jak wytrwałym, cierpliwym i mężnym pasterzem być na miarę Jezusa.
A i godzina początku tego dzieła nie jest przypadkowa: Godzina Miłosierdzia. Potrzeba nam odwołać się do tej Tajemnicy Miłosierdzia Bożego, z tej Tajemnicy zaczerpnąć. Być otwartym na tę Tajemnicę. Tego potrzeba nam wszystkim: i Wam modlącym się za nas i nam posługującym Wam we wzajemnym sprzężeniu, ku wzrostowi zbawienia w naszych sercach, rodzinach, diecezji, w całym Kościele i ku odnowie świata.
To nie jest przypadek - to są duchowe znaki. Dla mnie osobiście są bardzo czytelne; pokazują, że temu dniowi szczególnie towarzyszy Boska Opatrzność.
Celem Diecezjalnego Dzieła Modlitwy w intencji Kapłanów jest – jak pisałem:
dobre i sprawne funkcjonowanie w każdej parafii grupy osób, które modlą się codziennie w intencji Ojca Świętego, biskupów i kapłanów naszej diecezji, w intencji naszego seminarium duchownego oraz nowych powołań kapłańskich.
Chcemy Was, Kochani, objąć duszpasterską troską i pomocą, abyście znali jeszcze lepiej wartość i bogactwo tajemnicy Chrystusowego Kapłaństwa, byście jeszcze bardziej czuli sens modlitwy o nowe powołania i za nas kapłanów. Oby też to dzieło pomogło Wam jeszcze lepiej czerpać z posług kapłańskich i układać budującą współpracę ze swoimi duszpasterzami.
Jak już wiemy, patronami dzieła będą: św. Jan Maria Vianney i św. Jan Paweł II, papież. Są i święta patronalne: Uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa, Święto Jezusa Chrystusa Najwyższego i Wiecznego Kapłana, a także wspomnienie św. Jana Marii Vianneya, prezbitera (4 sierpnia) i wspomnienie św. Jana Pawła II, papieża (22 października). A więc już w najbliższych dniach przeżywać będziemy taki szczególny dzień: święto patronalne naszego Diecezjalnego Dzieła Modlitwy w intencji Kapłanów, w dniu wspomnienia naszego Świętego Rodaka.
Jest i strona internetowa, która będzie nas informować, która będzie nas też formować. Chcemy na niej zamieszczać dokumenty Kościoła dotyczące problematyki kapłańskiej, świadectwa kapłanów, codzienny wykaz kapłanów objętych modlitwą, wykaz kapłanów chorujących i zmarłych, a także informacje o konkretnych inicjatywach. Bo z myślą o dobrej formacji, z myślą o rozwoju dzieła chcemy proponować Wam dni skupienia, rekolekcje, pielgrzymki…
Myślę, że jedną z takich form – jeszcze konkretów nie mamy ustalonych – byłaby pielgrzymka do św. Jacka, doroczna: kapłani diecezji i wszyscy modlący się za kapłanów. Byłaby to potężna wspólnota duchowej symbiozy, wzajemnego wsparcia, piękne communio, które byłoby czytelnym znakiem pokazującym czym jest Kościół w swej najgłębszej istocie.
Moderatorem Diecezjalnego Dzieła Modlitwy w intencji Kapłanów będzie ks. Janusz Iwańczuk, proboszcz parafii pw. Chrystusa Króla w Opolu (Biskup mówi: "Ks. Janusz może się pokaże"; rozlegają się oklaski).
Kochani, rzec jasna, jeden zmotywowany, pełen mocy Bożego Ducha kapłan, bez wsparcia innych kapłanów nie dałby rady więc liczymy na wielką współpracę z ks. Januszem; zwłaszcza dekanalnych ojców duchownych, księży dziekanów, no i właściwie wszystkich księży naszej diecezji.
Ufam, Moi Drodzy, bardzo ufam, że Diecezjalne Dzieło Modlitwy w intencji Kapłanów zaowocuje najpierw tym, że wszędzie zostanie przywrócona tzw. Godzina Święta - czas trwania przed Panem na modlitwie adoracyjnej w intencji powołań i za kapłanów. Są parafie gdzie ta Godzina Święta ciągle jest realizowana, gdzie ona ma miejsce. Ale w wielu parafiach wygasa. Trzeba ją przywrócić.
Ufam, że Wy, Kochani, modlący się za nas i o powołania, będziecie animatorami różnorakich działań w parafii, które rozwiną bądź udrożnią lepszą współpracę i jedność z Waszymi pasterzami. Tego bardzo potrzeba.
Zostanie już niebawem, w czas procesji z darami, wniesiona księga z wpisami tych, którzy już zadeklarowali gotowość uczestniczenia w dziele. Wy, którzy już członkami dzieła jesteście oraz Wy, którzy jeszcze się wpiszecie do tego dzieła, bądźcie jego apostołami. Motywujcie innych do modlitwy w intencji kapłanów i o powołania. Módlmy się, Kochani, razem. Módlmy się jak najwięcej. Naszym hasłem wywoławczym jest:
Oremus – Módlmy się!
Bądźcie z nami! Wspierajcie nas w naszym posługiwaniu. Wypraszajcie światło i moc Ducha Świętego. Błagajcie o dar męstwa dla nas, o konsekwencję w podążaniu drogą Jezusa. Módlcie się o nowe, liczne i święte powołania. Tak, jak napisałem: „Przecież pragniecie kapłanów mądrych, świętych, odpowiedzialnych i odważnych, kapłanów na miarę Serca Jezusa, kapłanów, którzy będą bardziej słuchać Boga niż ludzi (por. Dz 5, 29)”. Prośmy więc razem z Panem, by Pan nas takimi czynił. Amen.
Drodzy bracia w kapłaństwie,
Pomyślałem o ogłoszeniu oficjalnie Roku Kapłańskiego, w piątek 19 czerwca 2009 r., w uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa. Jest to dzień poświęcony tradycyjnie modlitwie o uświęcenie kapłanów. Jest on również związany ze 150 rocznicą „dies natalis” – dnia urodzin dla nieba Jana Marii Vianneya, patrona wszystkich proboszczów świata[1]. Ów rok, który pragnie przyczynić się do krzewienia zapału wewnętrznej odnowy wszystkich kapłanów na rzecz silniejszego i bardziej wyrazistego świadectwa ewangelicznego we współczesnym świecie zakończy się w tę samą uroczystość w roku 2010. Święty proboszcz z Ars zwykł był mawiać: „Kapłaństwo to miłość Serca Jezusowego” [2]. To wzruszające wyrażenie pozwala nam nade wszystko przywołać z sympatią i uznaniem ogromny dar, jaki stanowią kapłani nie tylko dla Kościoła, lecz także dla samej ludzkości. Myślę o tych wszystkich księżach, którzy chrześcijanom i całemu światu przedstawiają pokorną i codzienną propozycję słów i gestów Chrystusa, starając się do Niego przylgnąć swymi myślami, wolą, uczuciami i stylem całego swego istnienia. Jakże nie podkreślić ich trudu apostolskiego, niestrudzonej i ukrytej służby, ich miłości pragnącej być uniwersalną? Cóż powiedzieć o odważnej wierności tak wielu kapłanów, którzy także pośród trudności i nieporozumień pozostają wierni swemu powołaniu: by być „przyjaciółmi Chrystusa”, szczególnie przez Niego powołanymi, wybranymi i posłanymi?
Sam nadal noszę w sercu wspomnienie pierwszego proboszcza, u boku którego wypełniałem mą posługę jako młody ksiądz. Pozostawił mi przykład bezwzględnego poświęcenia swej posłudze kapłańskiej, aż do śmierci, która zastała go w chwili, gdy niósł wiatyk do ciężko chorego. Przypominam sobie wielu współbraci, których spotkałem i spotykam nadal, także podczas mych podróży duszpasterskich w różnych krajach, wielkodusznie zaangażowanych w codzienne wypełnianie swej posługi kapłańskiej. Jednakże wyrażenie użyte przez Świętego Proboszcza przywołuje także przebicie Serca Chrystusa i oplatającą Go koronę cierniową. W konsekwencji myśl biegnie ku niezliczonym sytuacjom cierpienia, w które uwikłani są liczni kapłani, czy to z racji uczestnictwa w różnych przejawach doświadczenia ludzkiego bólu, czy też ze względu na niezrozumienie tych, do których skierowana jest ich posługa. Jakże nie wspomnieć tak wielu księży znieważonych w swej godności, którym uniemożliwiono wypełnianie swej misji, niekiedy również prześladowanych, aż do najwyższego świadectwa krwi?
Istnieją niestety także nigdy nie dość opłakane sytuacje, w których sam Kościół musi cierpieć ze względu na niewierność niektórych swych sług. Świat zaś w takich sytuacjach czerpie z nich motywy zgorszenia i odrzucenia. To, co w takich przypadkach może najbardziej przynieść korzyść Kościołowi, to nie tyle pedantyczne ujawnianie słabości swych sług, ile odnowiona i radosna świadomość wielkości Bożego daru, skonkretyzowanego we wspaniałych postaciach wielkodusznych duszpasterzy, zakonników żarliwych miłością Boga i dusz, światłych i cierpliwych kierowników duchowych. Pod tym względem nauczanie i przykład św. Jana Marii Vianneya mogą być dla wszystkich istotnym punktem odniesienia. Proboszcz z Ars był niezwykle pokorny. Lecz jako kapłan był świadomy, że jest dla swych wiernych ogromnym darem: „Dobry pasterz, pasterz według Bożego serca jest największym skarbem jaki dobry Bóg może dać parafii i jednym z najcenniejszych darów Bożego miłosierdzia”[3]. Mówił o kapłaństwie, tak jakby nie mógł się przekonać o wielkości daru i zadania powierzonego ludzkiemu stworzeniu: „Oh jakże kapłan jest wielki!.. Gdyby pojął siebie, umarłby... Bóg jest mu posłuszny: wypowiada dwa słowa, a na jego głos Nasz Pan zstępuje z nieba i zawiera się w małej hostii...”[4]. Wyjaśniając swym wiernym znaczenie sakramentów mówił: „Gdyby zniesiono sakrament święceń, nie mielibyśmy Pana. Któż Go złożył tam, w tabernakulum? Kapłan. Kto przyjął waszą duszę, gdy po raz pierwszy wkroczyła w życie? Kapłan. Kto ją karmi, by dać siłę na wypełnienie jej pielgrzymki? Kapłan. Któż ją przygotuje, by pojawiła się przed Bogiem, obmywając ją po raz ostatni we Krwi Jezusa Chrystusa? Kapłan, zawsze kapłan. A jeśli ta dusza umiera ze względu na grzech, kto ją wskrzesi, kto da jej ciszę i pokój? Znów kapłan... Po Bogu, kapłan jest wszystkim!... On sam pojmie się w pełni dopiero w niebie”[5]. Stwierdzenia te, zrodzone z kapłańskiego serca Świętego Proboszcza mogą się wydawać przesadne. Mimo to ujawnia się w nich niezwykły szacunek, jakim darzył on sakrament kapłaństwa. Zdawał się przytłoczony nieograniczonym poczuciem odpowiedzialności: „Gdybyśmy dobrze zrozumieli czym jest ksiądz na ziemi, umarlibyśmy: nie z przerażenia, lecz z miłości... Bez księdza śmierć i męka Naszego Pana nie służyłaby do niczego. To ksiądz kontynuuje na ziemi dzieło zbawienia... Na co zdałby się dom pełen złota, gdyby w nim nie było nikogo, kto otworzyłby nam doń drzwi? Ksiądz ma klucze do skarbów niebieskich: to on otwiera bramę: on jest ekonomem dobrego Boga; zarządcą Jego dobór... Zostawicie parafię na dwadzieścia lat bez księdza, zagnieżdżą się w niej bestie... Ksiądz nie jest kapłanem dla siebie, jest nim dla was”[6].
Dotarł do Ars, małej wioski, w której mieszkało 230 osób. Biskup ostrzegł go, że zastanie tam niełatwą sytuację religijną: „Nie ma w tej parafii wielkiej miłości Boga; będzie z tym ksiądz miał do czynienia”. Był więc w pełni świadom, że miał tam ucieleśniać obecność Chrystusa świadcząc o Jego zbawczej delikatności: „[Boże mój], daj mi nawrócenie mojej parafii; gotów jestem cierpieć wszystko co zechcesz Panie, przez całe me życie!” - to z tą właśnie modlitwą rozpoczynał swą misję[7]. Nawróceniu swojej parafii Święty Proboszcz poświęcił się z całych sił, myśląc nade wszystko o chrześcijańskiej formacji powierzonego mu ludu.
Drodzy bracia w kapłaństwie, prośmy Pana Jezusa o łaskę nauczenia się metody duszpasterskiej świętego Jana Marii Vianeya! Przede wszystkim powinniśmy się nauczyć jego całkowitej identyfikacji ze swą posługą. W Jezusie osoba i misja dążą do zbieżności: całe Jego działania zbawcze było i jest wyrazem Jego „synowskiego Ja”, które od wszystkich wieków stoi przed Ojcem w postawie miłosnego poddanie się Jego woli. Z pokorną, lecz prawdziwą analogią, także kapłan powinien pragnąć tego utożsamienia. Nie chodzi rzecz jasna, by zapominać, że substancjalna skuteczność posługi nie zależy od świętości szafarza; nie można jednak lekceważyć niezwykłej owocności rodzącej się ze spotkania obiektywnej świętości posługi z subiektywną świętością jej szafarza. Proboszcz z Ars natychmiast rozpoczął ową pokorną i cierpliwą pracę harmonizowania swego życia szafarza ze świętością powierzonej mu posługi, decydując się na „zamieszkanie” nawet materialne w swym kościele parafialnym: „Zaledwie przybył wybrał kościół na swe mieszkanie...Wchodził do kościoła przed jutrzenką i nie wychodził aż do wieczornej modlitwy «Anioł Pański». Tam trzeba go było szukać, jeśli się go potrzebowało” - czytamy w jego pierwszej biografii [8].
Pobożna przesada nabożnego hagiografa nie powinna nakłaniać nas do przeoczenia faktu, że Święty Proboszcz potrafił także aktywnie „zamieszkiwać” na całym terytorium swojej parafii: systematycznie odwiedzał chorych i rodziny: organizował misje ludowe i święta patronalne; zbierał i rozporządzał pieniędzmi na swe dzieła charytatywne i misyjne; upiększał swój kościół i obdarzał go wyposażeniem sakralnym; zajmował się sierotami z założonego przez siebie instytutu „Providence” oraz ich wychowawczyniami; interesował się wykształceniem dzieci; tworzył konfraternie i wzywał świeckich do współpracy.
Jego przykład skłania mnie do uwydatnienia przestrzeni współpracy, które należy coraz bardziej rozszerzać na wiernych świeckich. Prezbiterzy tworzą z nimi jeden lud kapłański[9] i pośród nich się znajdują na mocy swego kapłaństwa służebnego „by prowadzili wszystkich do zjednoczenia w miłości, «miłością braterską nawzajem się miłując, w okazywaniu czci jedni drugich uprzedzając» (Rz 12,10)”[10]. W tym kontekście trzeba przypomnieć żarliwe wezwanie jakie II Sobór Watykański kieruje do prezbiterów, zachęcając ich, „by szczerze uznawali i popierali godność świeckich i właściwy im udział w posłannictwie Kościoła... oraz by chętnie słuchali świeckich, rozpatrując po bratersku ich pragnienia i uznając ich doświadczenie i kompetencję w różnych dziedzinach ludzkiego działania, by razem z nimi mogli rozpoznać znaki czasów”[11].
Święty Proboszcz pouczał swoich parafian świadectwem swego życia. Z jego przykładu wierni uczyli się modlitwy, chętnie pozostając przed tabernakulum, by odwiedzić Jezusa Eucharystycznego[12]. „Nie trzeba wiele mówić, by dobrze się modlić – wyjaśniał im Proboszcz– „Wiadomo, że tam, w świętym tabernakulum jest Jezus: otwórzmy Mu serce, radujmy się Jego świętą obecnością. To jest najlepsza modlitwa”[13]. Zachęcał: „Bracia moi, przyjdźcie do Komunii, przyjdźcie do Jezusa. Przyjdźcie by Nim żyć, abyście z Nim mogli żyć...”[14]. „To prawda, że nie jesteście tego godni, ale Jego potrzebujecie!”[15]. Takie wychowanie wiernych do obecności eucharystycznej i do Komunii zyskiwało szczególną skuteczność, kiedy wierni widzieli jak celebruje Najświętszą Ofiarę Mszy św. Ten, kto w niej uczestniczył, mówił, że „nie można było znaleźć osoby, która mogłaby lepiej wyrażać adorację...jak zakochany kontemplował Hostię”[16]. Mówił, że „wszystkie nagromadzone dobre dzieła nie mogą się równać ofierze Mszy św., ponieważ są one dziełami ludzi, podczas gdy Msza św. jest dziełem Boga”[17]. Był przekonany, że od Mszy św. zależy cała żarliwość życia kapłańskiego: „Przyczyną rozprzężenia kapłana jest to, że nie zwraca uwagi na Mszę św.! O mój Boże, jakże trzeba żałować księdza, który odprawia tak, jakby czynił coś zwyczajnego![18]. Celebrując zwykł był zawsze ofiarowywać także ofiarę swego życia: „Jak dobrze czyni ksiądz, dając siebie Bogu w ofierze każdego ranka!”[19].
To osobiste utożsamienie z Ofiarą Krzyżową prowadziło go – jednym poruszeniem wewnętrznym - od ołtarza do konfesjonału. Kapłani nigdy nie powinni poddawać się rezygnacji, gdy widzą, że nikt nie przychodzi do konfesjonału, czy też ograniczać się do stwierdzenia, że wierni nie są zainteresowani tym sakramentem. We Francji w czasach Świętego Proboszcza spowiedź nie była ani łatwiejsza ani też częstsza niż dzisiaj, biorąc pod uwagę, że rewolucyjna zawierucha na długo przytłumiła praktykę religijną. On jednak starał się na wszelki sposób, przez kaznodziejstwo i przekonującą radę, by swym parafianom umożliwić odkrycie znaczenia i piękna sakramentalnej Pokuty, ukazując ją jako wewnętrzny wymóg Obecności eucharystycznej. Potrafił dać w ten sposób początek kompleksowej poprawie stanu wiary. Przebywając długo w kościele przed tabernakulum wierni zaczęli go naśladować, udając się tam, by nawiedzić Jezusa. Byli równocześnie pewni, że spotkają tam swego proboszcza, gotowego ich wysłuchać i udzielić rozgrzeszenia. Później narastał tłum penitentów przybywających z całej Francji. Przetrzymywali go w konfesjonale aż do 16 godzin dziennie. Mówiono wówczas, że Ars stało się „wielkim szpitalem dusz”[20]. „Uzyskiwana przez niego łaska (by nawracali się grzesznicy) była tak mocna, że wybiegała, by ich szukać nie dając im chwili wytchnienia!”- powiada pierwszy biograf[21]. Nie inaczej odczuwał to Święty Proboszcz, gdy mówił: „To nie grzesznik powraca do Boga, by prosić Go o przebaczenie, lecz sam Bóg, który biegnie za grzesznikiem i sprawia, że zwraca się on do Niego”[22]. „Ów dobry Zbawiciel jest tak pełen miłości, że wszędzie nas szuka”[23].
Wszyscy my, kapłani powinniśmy odczuwać, że osobiście dotyczą nas te słowa, które umieszczał w ustach Chrystusa: „Polecę moim szafarzom, żeby głosili grzesznikom, że jestem gotów zawsze ich przyjąć, że moje miłosierdzie jest nieskończone”[24]. Od Świętego Proboszcza z Ars my, kapłani możemy nauczyć się nie tylko niewyczerpanej ufności w Sakrament Pokuty, która każe nam umieszczać go w centrum naszej troski duszpasterskiej, lecz także metody „dialogu zbawienia”, który powinien w nim mieć miejsce. Proboszcz z Ars w różny sposób podchodził do poszczególnych penitentów. Ten, kto przychodził do jego konfesjonału, pociągnięty wewnętrzną i pokorną potrzebą Bożego przebaczenia odnajdywał w nim zachętę do zanurzenia się w „potoku Bożego miłosierdzia”, który porywa ze sobą wszystko swym impetem. A jeśli ktoś był zgnębiony myślą o swej słabości i niestałości, lękając się przyszłych upadków, Proboszcz ujawniał mu Boży sekret słowami wzruszającego piękna: „Dobry Bóg zna wszystko. Jeszcze zanim się wyspowiadacie, już wie, że będziecie nadal grzeszyć, a mimo wszystko wam przebacza. Jakże wielka jest miłość naszego Boga, która posuwa się aż do chęci zapomnienia o przyszłości, żeby nam przebaczyć!”[25]. Natomiast tym, którzy oskarżali się w sposób obojętny i niemal nieczuły swymi własnymi łzami przedstawiał poważne i bolesne dowody, jak bardzo postawa taka była „wstrętna”: „Płaczę, bo wy nie płaczecie”[26] - mówił. „Gdyby chociaż Pan nie był tak dobry! Ale jest tak dobry! Trzeba być barbarzyńcą, żeby tak się zachowywać wobec tak dobrego Ojca!”[27]. Sprawiał, że w sercach ludzi obojętnych rodziła się skrucha, zmuszając ich do dostrzeżenia na własne oczy cierpienia Boga z powodu grzechów, niemal „ucieleśnionego” na twarzy spowiadającego ich kapłana. Tym natomiast, u których dostrzegał pragnienie i zdolność do głębszego życia duchowego, otwierał głębię miłości, wyjaśniając trudne do wyrażenia piękno możliwości życia zjednoczonego z Bogiem, w Jego obecności: „Wszystko przed Bożymi oczyma, wszystko z Bogiem, by podobać się Bogu ...Jakie to piękne!”[28]. I uczył ich się modlić: „O mój Boże, daj mi łaskę, bym Cię miłował, na ile jest to możliwe, bym Cię kochał”[29].
Proboszcz z Ars potrafił w swoim czasie przekształcać serce i życie tak wielu osób, gdyż udało się mu ukazać im miłosierną miłość Pana. Także w naszych czasach potrzebne jest podobne przepowiadanie i świadectwo prawdy miłości: Bóg jest miłością (1 J 4,8). Przez sakramenty i słowo swego Jezusa Jan Maria Vianney potrafił budować swój lud, pomimo, że często drżał, przekonany o swojej osobistej niewystarczalności, tak bardzo że wiele razy chciał zrezygnować z kierowania parafią, bo czuł się niegodny. Mimo to przykładnie posłuszny zawsze pozostawał na swoim stanowisku, gdyż pożerała go apostolska pasja o zbawienie dusz. Starał się całkowicie przystawać do swego powołania i misji, poprzez surową ascezę: „Wielkim nieszczęściem dla nas proboszczów – ubolewał święty - jest to, że dusza wpada w stan odrętwienia”; rozumiał przez to niebezpieczne oswojenie się duszpasterza ze stanem grzechu czy indyferentyzmu, w którym żyje tak wiele jego owieczek[30]. Powściągał ciało, przez czuwania i posty, aby nie stawiało przeszkód jego kapłańskiej duszy. Nie unikał umartwienia siebie dla dobra powierzonych mu dusz oraz by przyczynić się do wynagrodzenia tak wielu grzechów wysłuchanych na spowiedzi. Wyjaśniał współbratu w kapłaństwie: „Powiem tobie jaką mam receptę: daję grzesznikom niewielką pokutę, a resztę czynię za nich sam”[31]. Ponad konkretne pokuty którym poddawał się Proboszcz z Ars ma dla nas wszystkich znaczenie istota jego nauczania: dusze zostały nabyte drogocenną krwią Chrystusa zaś kapłan nie może poświęcić się ich zbawieniu, jeśli odmawia osobistego uczestnictwa w „wielkiej cenie” odkupienia.
We współczesnym świecie, podobnie jak w trudnych czasach Proboszcza z Ars trzeba, żeby kapłani wyróżniali się w swoim życiu i działaniu mocnym ewangelicznym świadectwem. Słusznie zauważył Paweł VI: „człowiek naszych czasów chętniej słucha świadków, aniżeli nauczycieli; a jeśli słucha nauczycieli, to dlatego, że są świadkami”[32]. Aby nie zrodziła się w nas pustka egzystencjalna i nie została narażona skuteczność naszej posługi, trzeba byśmy się pytali ciągle na nowo: „Czy jesteśmy naprawdę przeniknięci Słowem Bożym? Czy jest ono doprawdy pokarmem, którym się posilamy, bardziej niż chleb i sprawy tego świata? Czy naprawdę je znamy? Czy je miłujemy? Czy troszczymy się wewnętrznie o to Słowo do tego stopnia, aby rzeczywiście odciskało się ono na naszym życiu i kształtowało nasze myślenie?”[33]. Tak jak Jezus powołał Dwunastu, aby z Nim byli (por. Mk 3, 14) i dopiero następnie wysłał ich, by głosili Ewangelię, tak i w naszych czasach kapłani są powołani do „przyswojenia” sobie owego „nowego stylu życia”, zapoczątkowanego przez Pana Jezusa, który realizowali właśnie Apostołowie[34].
Właśnie owo przywarcie bez zastrzeżeń do tego „nowego stylu życia” charakteryzowało zaangażowanie duszpasterskie Proboszcza z Ars. Papież Jan XXIII w opublikowanej w roku 1959 z okazji setnej rocznicy śmierci św. Jana Marii Vianneya encyklice Sacerdotii nostri primordia, przedstawiał jego ascetyczny charakter, zwracając szczególną uwagę na zagadnienie „trzech rad ewangelicznych”, uznanych za konieczne także dla kapłanów: „Jeśli dla osiągnięcia owej świętości życia, rady ewangeliczne nie są nakazane mocą samego stanu duchownego, to jednakże służą im one, podobnie jak wszystkim wiernym, jako normalna droga do osiągnięcia chrześcijańskiego uświęcenia”[35]. Proboszcz z Ars potrafił żyć „radami ewangelicznymi” w sposób stosowny do swego stanu kapłańskiego. Jego ubóstwo nie było takie jak zakonnika czy mnicha, lecz takie, jakiego wymaga się od księdza: pomimo zarządzania znacznymi sumami pieniędzy (pamiętajmy, że bardziej majętni pielgrzymi interesowali się jego dziełami charytatywnymi), wiedział, że wszystko ofiarowano jego kościołowi, ubogim, sierotom, dziewczętom z jego „Providence” [36] i rodzinom najuboższym. Dlatego „był bogaty, by dawać innym, a bardzo ubogi dla siebie”[37]. Wyjaśniał: „Mój sekret jest prosty: dawać wszystko i niczego nie trzymać dla siebie”[38]. Kiedy miał puste ręce, zwracającym się do niego ubogim mówił zadowolony: „Dziś jestem biedny, tak jak wy, jestem jednym z was”[39]. Mógł w ten sposób stwierdzić u kresu życia z całkowitym spokojem: „Nie mam już nic (...). Dobry Bóg może mnie teraz wezwać kiedy zechce!”[40]. Również jego czystość była taką, jakiej wymaga się od księdza dla jego posługi. Można powiedzieć, że była to czystość właściwa dla tego, który habitualnie powinien dotykać Eucharystii i habitualnie patrzy na nią z całą żarliwością serca i z tą samą żarliwością daje ją swoim wiernym. Powiadano o nim, że „w jego spojrzeniu jaśniała czystość” a wierni dostrzegali to, gdy zwracał się ku tabernakulum oczyma zakochanego[41]. Również posłuszeństwo św. Jana Marii Vianeya wyrażało się całkowicie w pełnym przylgnięciu do codziennych wymogów swej posługi. Znana jest historia, gdy był dręczony myślą o swojej nieadekwatności do posługi parafialnej i chęcią ucieczki „by opłakiwać samotnie swe biedne życie”[42]. Jedynie posłuszeństwo i pasja zbawienia dusz zdołały go przekonać, by pozostał na swym miejscu. Sobie i wiernym wyjaśniał: „Nie ma dwóch dobrych sposobów służenia Bogu. Jest tylko jeden jedyny: służyć Jemu tak, jak On chce, by Mu służono”[43]. Wydawało się mu, że złota reguła życia posłusznego jest następująca: „Czynić jedynie to, co może być ofiarowane dobremu Bogu”[44].
W kontekście duchowości karmiącej się praktyką rad ewangelicznych cieszę się, że mogę skierować do kapłanów, w tym dedykowanym im roku szczególną zachętę: by potrafili pojąć nową wiosnę, którą Duch rozbudza w naszych dniach w Kościele, nie na poślednim miejscu poprzez nowe ruchy kościelne i nowe wspólnoty. „Duch jest różnorodny w swoich darach...Tchnie tam gdzie chce. Czyni to nieoczekiwanie, w miejscach nieoczekiwanych i w formach wcześniej niewyobrażalnych... ale ukazuje nam także, że działa On mając na względzie jedno Ciało i że działa w jedności jedynego Ciała”[45]. Pod tym względem ważna jest wskazówka dekretu Presbyterorum ordinis: „Badając duchy, czy pochodzą od Boga, (kapłani) niech w duchu wiary odkrywają różnorodne charyzmaty świeckich, zarówno małe jak i wielkie, niech je z radością uznają, z troskliwością popierają”[46]. Dary takie, które popychają wielu do doskonalszego życia duchowego mogą przynieść korzyść nie tylko wiernym świeckim, ale i samym szafarzom. Z komunii między kapłanami a charyzmatami może rzeczywiście wypływać „cenny impuls do odnowionego zaangażowania Kościoła w głoszenie Ewangelii nadziei i miłości i dawanie jej świadectwa we wszystkich zakątkach świata”[47]. Chciałbym też dodać, odwołując się do adhortacji apostolskiej Pastores dabo vobis papieża Jana Pawła II, że posługa kapłańska ma radykalną „formę wspólnotową” i może być wypełniona tylko w komunii kapłanów ze swym biskupem[48]. Trzeba, aby ta komunia między kapłanami a także ze swym biskupem, mająca swe podstawy w sakramencie święceń i przejawiająca się w koncelebracji eucharystycznej, wyrażała się w różnych konkretnych formach rzeczywistego i afektywnego braterstwa kapłańskiego[49]. Tylko w ten sposób kapłani będą umieli żyć w pełni darem celibatu i będą zdolni do sprawiania, by rozkwitały wspólnoty chrześcijańskie, w których powtarzane są cuda pierwszego przepowiadania Ewangelii.
Dobiegający końca rok św. Pawła kieruje także naszą myśl ku Apostołowi Narodów, w którym jaśnieje przed naszymi oczyma wspaniały wzór kapłana, całkowicie „oddanego” swej posłudze. Jak pisze: „miłość Chrystusa przynagla nas, pomnych na to, że skoro Jeden umarł za wszystkich, to wszyscy pomarli” (2 Kor 5, 14). Dodał jeszcze: „za wszystkich umarł po to, aby ci, co żyją, już nie żyli dla siebie, lecz dla Tego, który za nich umarł i zmartwychwstał” (2 Kor, 5, 15). Jaki lepszy program można by zaproponować kapłanowi starającemu się o rozwój na drodze doskonałości chrześcijańskiej?
Drodzy kapłani, uroczystości 150 rocznicy śmierci św. Jana Marii Vianneya następują bezpośrednio po dopiero co zakończonych obchodach 150 rocznicy objawień w Lourdes (1858). Już w 1959 r. papież Jan XXIII zauważył: „Krótko przed zakończeniem przez św. Proboszcza z Ars pełnego niebiańskich zasług życia, w innej okolicy Francji ukazała się Ona niewinnej i pokornej dziewczynce, by przez nią macierzyńskim upomnieniem wezwać ludzkość do modlitwy i chrześcijańskiej pokuty; a dostojny Jej głos, do dziś poruszający dusze mimo upływu wieku, dźwięczy długo i szeroko jakby w nieskończoność. W rzeczy samej czyny i słowa kapłana, wyniesionego do czci Świętych, którego setną rocznicę obchodzimy, jakby jakimś uprzedzającym niebiańskim światłem oświetliły nadprzyrodzone prawdy, które objawione zostały w grocie w Lourdes niewinnej dziewczynce. On sam żywił wielkie nabożeństwo do Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Dziewicy, w r. 1836 poświęcił kościół parafialny Maryi Niepokalanie Poczętej, a w r. 1854 uczuciami najgłębszej czci i radości witał dogmat katolicki, który tę prawdę nieomylnym orzeczeniem zdefiniował”[50]. Święty Proboszcz zawsze przypominał swoim wiernym „Jezus Chrystus, dawszy nam wszystko, co mógł nam dać, pragnie nas jeszcze uczynić dziedzicami tego co ma najcenniejsze, to znaczy swojej Najświętszej Matki”[51].
Najświętszej Dziewicy zawierzam ten rok kapłański, prosząc Ją by wzbudziła w duszy każdego kapłana wielkoduszne odnowienie owych ideałów całkowitego oddania się Chrystusowi i Kościołowi, które inspirowały myśl i działanie Świętego Proboszcza z Ars. Swym żarliwym życiem modlitwy i gorącą miłością Jezusa Ukrzyżowanego Jan Maria Vianney posilał swe codzienne bezwarunkowe powierzenie się Bogu i Kościołowi. Oby jego przykład wzbudził w kapłanach owe tak bardzo dziś jak i zawsze potrzebne świadectwo jedności z biskupem, między sobą oraz z wiernymi świeckimi. Niezależnie od istniejącego w świecie zła, zawsze rozbrzmiewa jakże aktualne słowo Chrystusa do swoich apostołów w Wieczerniku: „Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16, 33). Wiara w Boskiego Nauczyciela da nam siłę, byśmy z ufnością spoglądali w przyszłość. Drodzy kapłani, Chrystus na was liczy. Idąc za przykładem Świętego Proboszcza z Ars, pozwólcie się Jemu zdobyć a staniecie się również wy, we współczesnym świecie posłańcami nadziei, pojednania i pokoju!
© Copyright 2009 - Libreria Editrice Vaticana
Watykan, 4 maja 2020 r.
List Benedykta XVI
na stulecie urodzin
Świętego Papieża Jana Pawła II
18 maja 2020 r.
18 maja upłynie 100 lat od urodzin papieża Jana Pawła II w małym polskim mieście Wadowice. Polska, którą trzy sąsiednie mocarstwa – Prusy, Rosja i Austria – podzieliły między siebie i okupowały przez ponad sto lat, po pierwszej wojnie światowej odzyskała niepodległość. Było to wydarzenie budzące wielkie nadzieje, ale domagające się także wielkich wysiłków, ponieważ organizujące się na nowo państwo ciągle odczuwało nacisk obydwu mocarstw – Niemiec i Rosji. W tej sytuacji opresji, ale przede wszystkim nadziei, wzrastał młody Karol Wojtyła, który niestety bardzo wcześnie stracił swą matkę, brata, a na koniec także ojca, któremu zawdzięczał swoją głęboką i gorącą pobożność. Młodego Karola pociągały szczególnie literatura i teatr, dlatego po uzyskaniu matury zaczął najpierw studiować te dwa przedmioty.
„Aby uchronić się przed wywózką na przymusowe roboty do Niemiec, jesienią roku 1940 zaczął pracę jako robotnik fizyczny w kamieniołomie, związanym z fabryką chemiczną Solvay” (por. Jan Paweł II, Dar i tajemnica, s. 12). „Jesienią roku 1942 podjął ostateczną decyzję wstąpienia do krakowskiego Seminarium Duchownego, które arcybiskup Krakowa Sapieha potajemnie zorganizował w swej rezydencji. Już jako fabryczny pracownik rozpoczął z pomocą starych książek studiowanie teologii, tak że 1 listopada 1946 mógł otrzymać święcenia kapłańskie” (por. tamże, s. 15). Teologii uczył się jednak nie tylko z książek, ale także poprzez doświadczenie konkretnej ciężkiej sytuacji, w której znajdował się on sam i jego kraj. Jest to poniekąd charakterystyczne dla całego jego życia i działalności. Studiuje książki, ale zawarte w nich pytania stają się treścią, którą przeżywa i której dogłębnie doświadcza. Tak też dla niego jako młodego biskupa – od 1958 roku biskupa pomocniczego, a od 1964 roku arcybiskupa Krakowa – Sobór Watykański II stanowi szkołę całego jego życia i pracy. Pojawiające się doniosłe pytania, przede wszystkim wiążące się z tak zwanym Schematem XIII – późniejszą Konstytucją Gaudium et spes – były jego osobistymi pytaniami. Wypracowane na soborze odpowiedzi wskazały mu drogę jego pracy jako biskupa, a później jako papieża.
Gdy kardynał Wojtyła 16 października 1978 roku został obrany Następcą Świętego Piotra, Kościół znajdował się w sytuacji dramatycznej. Obrady soborowe przedstawiano na forum publicznym jako spieranie się o samą wiarę, która w ten sposób wydawała się pozbawiona swego charakteru nieomylnej i nienaruszalnej pewności. Tak na przykład pewien bawarski proboszcz sytuację tę scharakteryzował w następujących słowach: „Na koniec wpadliśmy w błędną wiarę”. To poczucie, że nic już nie jest pewne, że wszystko można kwestionować, podsycał jeszcze sposób przeprowadzania reformy liturgii. Na koniec wydawało się, że także w liturgii można wszystko tworzyć samemu. Paweł VI energicznie i zdecydowanie doprowadził do końca sobór, jednak po jego zakończeniu stawał przed coraz trudniejszymi problemami, które na koniec postawiły pod znakiem zapytania sam Kościół. Socjologowie porównywali w tamtym czasie sytuację Kościoła z sytuacją Związku Sowieckiego pod rządami Gorbaczowa, w którym w procesie poszukiwania niezbędnych reform rozpadł się na koniec cały potężny wizerunek państwa sowieckiego.
Tak więc na nowego papieża czekało w istocie zadanie po ludzku niemal niewykonalne. Już na pierwszy rzut oka okazało się jednak, że Jan Paweł II budził nowe zachwycenie się Chrystusem i Jego Kościołem. Najpierw jego słowa na rozpoczęcie pontyfikatu, zawołanie: „Nie lękajcie się! Otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi!” Ten ton charakteryzował zresztą cały jego pontyfikat i uczynił go wyzwalającym odnowicielem Kościoła. Stało się tak dlatego, że nowy papież pochodził z kraju, w którym recepcja soboru była pozytywna. Decydujące było nie powątpiewanie we wszystko, lecz radosna odnowa wszystkiego.
W 104 wielkich podróżach duszpasterskich papież przemierzył cały świat i wszędzie głosił Ewangelię jako radosną nowinę, wyjaśniając w ten sposób także swój obowiązek opowiadania się za dobrem, za Chrystusem.
W 14 encyklikach na nowy sposób ukazywał wiarę Kościoła i jego ludzkie nauczanie. Nieuniknione więc było to, że wywołał sprzeciw w Kościołach Zachodu, które były przepełnione wątpliwościami.
Dzisiaj istotne wydaje mi się wskazywanie na właściwe centrum, z perspektywy którego należy odczytywać przesłanie zawarte w jego różnych tekstach. Centrum to sugestywnie odsłoniła nam wszystkim godzina jego śmierci. Papież Jan Paweł II zmarł w pierwszych godzinach ustanowionego przez niego święta Miłosierdzia Bożego. Pozwólcie mi najpierw dołączyć tutaj małą osobistą uwagę, która ukazuje nam coś ważnego dla zrozumienia istoty i postępowania tego papieża. Jan Paweł II był od początku pod dużym wrażeniem orędzia krakowskiej zakonnicy Faustyny Kowalskiej, która przedstawiała miłosierdzie Boże jako istotne centrum całej chrześcijańskiej wiary i pragnęła ustanowienia jego święta. Po konsultacjach papież przewidział na nie Białą Niedzielę. W sprawie stosowności tej daty, przed podjęciem ostatecznej decyzji, poprosił jednak o opinię Kongregację Nauki Wiary. Daliśmy odpowiedź negatywną, ponieważ uważaliśmy, że takiej wielkiej, starej i pełnej treści daty jak Biała Niedziela nie należy obciążać nowymi ideami. Dla Ojca Świętego przyjęcie naszego „nie” z pewnością nie było łatwe. On jednak zrobił to z całą pokorą i przyjął również nasze drugie „nie”. Na koniec sformułował propozycję, która Białej Niedzieli pozostawia jej historyczne znaczenie, ale w jej pierwotną treść wprowadza miłosierdzie Boże. Często zdarzały się takie przypadki, w których wywierała na mnie wrażenie pokora wielkiego papieża, rezygnującego ze swych ulubionych idei, gdy nie było na nie zgody urzędowych organów, o którą zgodnie z klasycznym porządkiem należało je prosić.
Gdy Jan Paweł II wydał ostatnie tchnienie na tym świecie, było akurat po pierwszych nieszporach święta Miłosierdzia Bożego. Rozjaśniło to godzinę jego śmierci: światło miłosierdzia Bożego rozbłysło nad jego konaniem jako krzepiące orędzie. W swojej ostatniej książce "Pamięć i tożsamość", która ukazała się prawie w przeddzień jego śmierci, papież raz jeszcze po krótce przedstawił orędzie Bożego miłosierdzia. Wskazuje w niej, że siostra Faustyna zmarła jeszcze przed okropieństwem drugiej wojny światowej, ale przekazała już odpowiedź Pana na te potworności. „Zło nie odnosi ostatecznego zwycięstwa! Tajemnica paschalna potwierdza, że ostatecznie zwycięskie jest dobro; że życie odnosi zwycięstwo nad śmiercią; że nad nienawiścią tryumfuje miłość” (s. 62).
Papieżowi przez całe życie chodziło o to, aby obiektywne centrum wiary chrześcijańskiej – naukę o zbawieniu – subiektywnie przyjąć za swoje i uzdalniać innych do jego przyjęcia. Dzięki zmartwychwstałemu Chrystusowi miłosierdzie Boże jest przeznaczone dla każdego. Mimo, iż to centrum chrześcijańskiej egzystencji jest nam darowane tylko w wierze, ma ono jednocześnie znaczenie filozoficzne, bo skoro miłosierdzie Boże nie jest faktem, to musimy radzić sobie z takim światem, w którym ostateczna przeciwwaga dobra wobec zła nie jest rozpoznawalna. Ostatecznie poza tym obiektywnym historycznym znaczeniem każdy musi wiedzieć, że miłosierdzie Boże okaże się na koniec silniejsze od naszej słabości. W tym miejscu należy odnajdywać wewnętrzną jedność orędzia Jana Pawła II i zasadnicze intencje papieża Franciszka: wbrew spotykanej niekiedy opinii, Jan Paweł II nie jest moralnym rygorystą. Ukazując istotne znaczenie Bożego miłosierdzia, daje on nam możność przyjęcia stawianych ludziom moralnych wymogów, mimo iż człowiek nigdy nie zdoła im w pełni sprostać. Nasze moralne wysiłki podejmujemy w świetle Bożego miłosierdzia, które dla naszej słabości okazuje się uzdrawiającą mocą.
Gdy papież Jan Paweł II umierał, Plac św. Piotra był pełen ludzi, przede wszystkim młodych, którzy chcieli po raz ostatni spotkać się ze swym papieżem. Nigdy nie zapomnę chwili, w której arcybiskup Sandri podał wiadomość o odejściu papieża. Nie zapomnę przede wszystkim chwili, w której wielki dzwon św. Piotra ogłosił tę wiadomość. W dniu pogrzebu Ojca Świętego można było zobaczyć mnóstwo plakatów z napisem „Santo subito”. Było to wołanie, które płynęło ze spotkania z Janem Pawłem II ze wszystkich stron. I nie tylko na Placu św. Piotra, ale w różnych kręgach intelektualistów dyskutowano nad nadaniem Janowi Pawłowi II tytułu „Wielki”.
Słowo „święty” wskazuje na sferę Bożą, a słowo „wielki” na wymiar ludzki. Zgodnie z zasadami Kościoła świętość ocenia się na podstawie dwóch kryteriów: heroiczności cnót i cudu. Obydwa te kryteria są ściśle ze sobą związane. Bowiem pojęcie „cnoty heroicznej” oznacza nie jakiś sukces olimpijski, ale fakt, że w danym człowieku i przez niego widoczne jest to, co nie ma źródła w nim samym, lecz jest tym, co działanie Boga ukazuje w nim i przez niego. Chodzi tu nie o moralne współzawodnictwo, lecz o rezygnację z własnej wielkości. Chodzi o to, że człowiek pozwala Bogu działać w sobie i w ten sposób uwidaczniać przez siebie działanie i moc Boga.
To samo odnosi się do kryterium cudu. Również tutaj nie chodzi o to, że dzieje się coś sensacyjnego, lecz o to, że uzdrawiająca dobroć Boga staje się widoczna w sposób przekraczający ludzkie możliwości. Święty jest człowiekiem otwartym, którego przenika Bóg. Święty to ktoś otwarty na Boga, to człowiek przeniknięty Bogiem. Świętym jest ten, kto nie koncentruje uwagi na sobie, ale sprawia, że widzimy i rozpoznajemy Boga. Celem procesów beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego jest właśnie zbadanie tego zgodnie z normami prawa. W odniesieniu do Jana Pawła II obydwa te procesy zostały przeprowadzone ściśle według obowiązujących reguł. Stoi on więc teraz przed nami jako ojciec ukazujący nam miłosierdzie i dobroć Boga.
Trudniejsze jest poprawne zdefiniowanie pojęcia „wielki”. W ciągu prawie dwutysiącletniej historii papiestwa tytuł „Wielki” przyjął się tylko w odniesieniu do dwóch papieży: do Leona I (440 – 461) i do Grzegorza I (590 – 604). Słowo „wielki” ma u obydwu wydźwięk polityczny, ale w tym sensie, że dzięki sukcesom politycznym ukazuje się coś z tajemnicy samego Boga. Leon Wielki w rozmowie z wodzem Hunów Attylą przekonał go do oszczędzenia Rzymu, miasta apostołów Piotra i Pawła. Bez broni, bez władzy wojskowej czy politycznej, mocą swego przekonania do wiary zdołał straszliwego tyrana namówić do oszczędzenia Rzymu. W walce ducha z władzą, duch okazał się silniejszy. Grzegorz I nie odniósł żadnego podobnie spektakularnego sukcesu, ale mimo to potrafił kilka razy ocalić Rzym przed Longobardami – również on, przeciwstawiając władzy ducha, odnosił zwycięstwo ducha.
Gdy zestawiamy historię tych dwóch papieży z historią Jana Pawła II, podobieństwo jest niezaprzeczalne. Także Jan Paweł II nie dysponował żadną siłą militarną ani władzą polityczną. W lutym 1945 roku, przy naradzaniu się nad przyszłym kształtem Europy i Niemiec, ktoś zwrócił uwagę, że trzeba też uwzględnić opinię papieża. Stalin zapytał wtedy: „Ile dywizji ma papież?” Oczywiście nie miał żadnej. Ale moc wiary okazała się siłą, która na koniec w roku 1989 wytrąciła z równowagi sowiecki system siły i umożliwiła nowy początek. Nie ulega wątpliwości, że wiara papieża stanowiła istotny element w przełamaniu sił. I z pewnością także tutaj widoczna jest owa wielkość, która ujawniła się w przypadku Leona I i Grzegorza I.
Pytanie, czy w tym przypadku przydomek „wielki” przyjmie się czy nie, pozostawmy otwarte. Prawdą jest, że w Janie Pawle II uwidoczniły się nam wszystkim moc i dobroć Boga. W czasie, kiedy Kościół na nowo cierpi z powodu naporu zła, jest on dla nas oznaką nadziei i otuchy.
Drogi Święty Janie Pawle II, módl się za nami!
Benedykt XVI
_____________________________________
Ks. prof. Jerzy Szymik
o liście Benedykta XVI
z okazji 100-lecia św. Jana Pawła II
_____________________________________
FORMACJA DDM "Oremus"
Zamieszczone poniżej materiały mogą być pomocne w pogłębieniu rozumienia i przeżywania tajemnicy i misji powołania kapłanów w Kościele i świecie współczesnym.
DDM "OREMUS". Geneza i cel wspólnoty.
*
LIST APOSTOLSKI
Z OKAZJI 150. ROCZNICY
OGŁOSZENIA ŚWIĘTEGO JÓZEFA
PATRONEM KOŚCIOŁA POWSZECHNEGO
*
BYĆ OJCEM JAK ŚW. JÓZEF
Komentarz do Listu Apostolskiego
Ojca Świętego Franciszka
"Patris corde"
© DDM "Oremus"
Rozważanie I o duchowym ojcostwie - OJCIEC - CZŁOWIEK PRACY
Rozważanie II o duchowym ojcostwie - OJCIEC W CIENIU
Rozważanie III o duchowym ojcostwie - OJCIEC UMIŁOWANY
Rozważanie IV o duchowym ojcostwie - OJCIEC CZUŁY
Rozważanie V o duchowym ojcostwie - OJCIEC POSŁUSZNY
Rozważanie VI o duchowym ojcostwie - OJCIEC PRZYJMUJĄCY
Rozważanie VII o duchowym ojcostwie - OJCIEC Z TWÓRCZĄ ODWAGĄ
*
*
*
*
Homilia Biskupa Opolskiego Andrzeja Czai w czasie Mszy św. inauguracyjnej DDM „Oremus” (18.10.2015).
*
List Benedykta XVI na stulecie Urodzin Świętego Papieża Jana Pawła II (2020)
*
Papież Franciszek do młodzieży z okazji 100. urodzin Jana Pawła II (2020)
*
List biskupów polskich do kapłanów na Wielki Czwartek 2021